Sąsiedzi Lonesbury - Wprowadzenie

Pomoc przybyła jakieś czterdzieści minut później. Drezyna zatrzymała się obok lokomotywy i zeszkoczyło z niej pięcioro opalonych na brązowo, potężnie zbudowanych mężczyzn. Wymienili kilka słów z maszynistą i zabrali się do pracy. Godzinę później tory były gotowe, lokomotywa gwizdnęła i pociąg ruszył ku swojej destynacji: ku Arkham.

Nie wiem, czy było to dziełem przypadku czy jedną z wielu ingerencji tych dziwnych istot w życie ludzi, ale za stacją Minfolt wagon, w którym jechałem, opustoszał prawie zupełnie. I o ile wśród innych pasażerów obecność dziwnej pary nie przykuwała mojej uwagi, o tyle siedząc z nią sam na sam nie mogłem przestać o niej myśleć.

Tym bardziej, że wkrótce mężczyzna zaczął szeptać sam do siebie dziwne słowa.

Nie był to żaden znany mi język nowożytny i chociaż nie jestem ekspertem od starożytności to śmiem twierdzić z całą powagą, że nie był to także język starożytnych Greków czy Rzymian. Sposób wymawiania poszczególnych słów, jak i samo ich brzmienie, miało w sobie coś odrażającego, groteskowego... Kiedy słyszałem pojedyncze słowa, po plecach przechodził mnie dreszcz:

Cthulhu.. nfgh'an... kat'alrbn... Hye trenkt' Cthluhu...

Słowa szalonego mężczyzny, który wkrótce wraz z małżonką zostać porwany przez "to coś " do dzisiaj przyprawiają moje ciało o mrowienie. Oby nikt nigdy nie musiał już wymawiać zakazanego imienia boga Cthulhu... Oby nikt nigdy...